Ekspert: Czasy taniego śledzia już się skończyły
- Po dużym wzroście cen w 2016 r. ostatnie dwa lata były łaskawe dla przetwórców śledzia. Mamy spadki po 20 proc. rok do roku, ale czasy taniego śledzia prawdopodobnie się skończyły. Kwota połowowa śledzi na północnym Atlantyku została zmniejszona aż o 36 proc. i to się musi odbić na cenach - mówił Krzysztof Hryszko, ekspert Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej podczas VI Kongresu Rybnego w Gdyni.

Na początku swojego wystąpienia Krzysztof Hryszko przybliżył dane na temat połowów krajowych w 2018 roku.
- Generalnie nasze połowy krajowe nie zmieniły się i wyniosły w 2018 r. 263 tys. ton przy 7 proc. spadku wartości. Wydaje się na pierwszy rzut oka, że jest to sytuacja niekorzystna, ale na takim wyniku zaważyły połowy dalekomorskie, które były znacznie niższe niż w 2017 roku. Pamiętajmy jednak, że te ryby nie trafiają do nas na rynek - dodał.
W ocenie analityka IERiGŻ sytuacje podażową najlepiej obrazują rybołówstwo bałtyckie i połowy słodkowodne.
- W tych dwóch obszarach zaobserwowaliśmy wyraźne wzrosty. Połowy bałtyckie wzrosły o 16 proc. do 157 tys. ton, co jest najlepszym wynikiem od 1985 r. Zadecydowały o tym dwie pozycje: śledzie i szproty, które zaliczyły wzrosty o odpowiednio 24 i 38 proc. Do o 16 proc. większych połowów bałtyckich warto porównać 2 proc. wzrost wartości sprzedanych ryb, co wynika z tego że śledzie były 15-20 proc. tańsze niż w 2017 r. Wynikało to z niedużej podaży oraz spadku cen śledzi na rynku światowym - dodał.
Hryszko zauważył, że w 2018 r. zanotowaliśmy 5 proc. wzrost połowów słodkowodnych przy nieco większej dynamice wzrostu wartości.
- Są to wstępne wyniki, ankiety dopiero spływają, ale z tych, które spłynęły widzimy, że wyraźnie wzrosła produkcja karpi przy stabilnej produkcji ryb łososiowatych i wzroście pozostałej akwakultury. Jeśli mówimy o cenach zbytu ryb słodkowodnych mamy 3 proc. spadek w przypadku karpi przy 2 proc. wzroście cen ryb łososiowatych, wśród których prym wiedzie pstrąg. Wskaźnik samowystarczalności wyniósł 55 proc. Mówimy tu o relacji połowów do zużycia krajowego. Jednak jeżeli odejmiemy połowy dalekomorskie oraz ryby przeznaczane na pasze, wskaźnik możemy szacować na ok. 25 proc. Pozostałe 75 proc. to import, który w 2018 r. w wolumenie zwiększył się o 4 proc, a wartościowo o 5 proc. - dodał.
Analityk wskazał, że wśród gatunków najchętniej importowanych pod względem wolumenu, tak jak w latach poprzednich, dominujące miejsce zajmują łososie.
- W 2018 r. zanotowały bardzo solidny wzrost o 9 proc. do blisko 178 tys. ton. Import śledzi nieznacznie spadł, co jest pokłosiem wysokich połowów krajowych. Nie było więc aż takiej potrzeby żeby je sprowadzać. Oprócz czerniaków, które są tańszą alternatywą dla dorszy, zwróciłbym uwagę na makrele i mintaje. W przetwórstwie zaczyna się to, co się działo z łososiem. Stajemy się głównym przetwórcą tych 2 gatunków ryb o większej wartości dodanej z przeznaczeniem na eksport. Z danych nie wynika bowiem żeby spożycie tych gatunków wzrosło, a przyrosty importu są co roku - dodał.

Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.