Mięso na wtorek: Polski system bezpieczeństwa żywności pod ostrzałem
Od emisji reportażu, w którym pokazano nielegalny ubój bydła w jednym z zakładów na Mazowszu minęły niemal dwa miesiące. Wydawałoby się, że po takim czasie o problemach branży wołowej będziemy pisać już wyłącznie w czasie przeszłym. Tymczasem z kłopotów polskiej branży wołowej postanowili skorzystać Czesi i Słowacy, którzy nie ustają w zaostrzaniu wymogów fitosanitarnych i w nawołują do bojkotu mięsa z Polski. Czy w zarzutach naszych południowych sąsiadów jest ziarno prawdy?

1 marca minister rolnictwa Słowacji Gabriela Mateczna wezwała działające na Słowacji sieci handlowe do wycofania ze sprzedaży mięsa z Polski. Wcześniej minister poleciła głównemu lekarzowi weterynarii wprowadzenie nadzwyczajnych kontroli polskiej wołowiny. Każdy importer musi zgłosić planowany transport do inspekcji weterynaryjnej z 24-godzinnym wyprzedzeniem.
Słowacy biorą przykład z Czechów. Po tym jak do Czech trafiło 300 kg mięsa z ubojni, którą pokazano w TVN, minister rolnictwa Miroslav Toman przyznał, że "nie wierzy w polski system kontroli” i zaapelował do rodaków, aby sprawdzali pochodzenie spożywanego mięsa i unikali tego z Polski. Od początku lutego br. wzdłuż czesko-polskiej granicy wprowadzono wyrywkowe kontrole transportów wołowiny z Polski. Po 21 lutego kontrole zostały rozszerzone na cały kraj po odkryciu bakterii salmonelli w 700 kg mięsa z Polski, które trafiło do jednego z magazynów w pobliżu Pragi. O nie do końca czystych intencjach działań Czechów świadczy fakt, że o ujawnieniu salmonelli najpierw poinformowali na konferencji prasowej, a dopiero dzień później dokonali obowiązkowego w takiej sytuacji zgłoszenia do systemu RASFF.
W ocenie Tadeusza Wojciechowskiego, przewodniczącego Zespołu ds. Bezpieczeństwa i Jakości Żywności w Radzie Dialogu Społecznego w Rolnictwie, Czesi i Francuzi wykorzystują sytuację, w której polska, bardzo dobra żywność znalazła się na cenzurowanym.
- Nie powinniśmy dawać im pretekstu i okazji do piętnowania jakości polskiej żywności. Polski system nadzoru nad bezpieczeństwem żywności opiera się na prawie unijnym, które jest bardzo dobre. Problem tkwi szczegółach. W Polsce system identyfikacji zwierząt nie działa efektywnie, a rozbieżności pomiędzy danymi GUS i ARiMR w zakresie padłych zwierząt, sięgają ponad 30 proc. Te niedociągnięcia i luki w systemie znane są decydentom od wielu lat. Raport na temat szarej strefy w produkcji żywności stworzony przez Radę Gospodarki Żywnościowej i przekazany ministrom rolnictwa Kalembie i Sawickiemu w 2013 roku ujawniał patologie z całą wyrazistością. Niestety, brak oceny ryzyka, bagatelizowanie problemów i zamiatanie ich pod dywan sprawiły, że one tylko narastały. Przyjęta retoryka "propagandy sukcesu" polskiej branży rolno-żywnościowej nie pozwalała mówić otwarcie o piętrzących się trudnościach - dodaje.
Wojciechowski wskazuje, że brak systemu obowiązkowych ubezpieczeń zwierząt hodowlanych spowodował, że rolnikowi bardziej opłaca się sprzedać chorą krowę handlarzowi niż ją leczyć.
- Do tego dochodzi pauperyzacja powiatowych lekarzy weterynarii i korupcjogenny system badania mięsa przez wyznaczanych lekarzy weterynarii prywatnej praktyki oraz brak przepływu informacji pomiędzy inspekcjami - mówi.
Dalszy ciąg artykułu znajduje się w "Strefie Premium" - czytaj dalej.


Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.