Dlatego Światowa Organizacja Handlu (WTO) musi zmierzyć się z szeregiem problemów w tym zakresie i próbuje niwelować tego typu praktyki, tworząc warunki konkurencyjności. Przykładem było odejście od Wspólnej Polityki Rolnej, która przewidywała wsparcie konkretnej produkcji, do takiej polityki, która wspiera gospodarstwa. Inaczej mówiąc wsparcie jest obecnie udzielane gospodarstwom bez względu na rodzaj produkcji, zaś rolnicy, przy wyborze co produkować, mają się kierować informacjami płynącymi z rynku. Te zmiany wymogła właśnie WTO, aby dopłaty nie zniekształcały konkurencyjności.
Jakie widzi Pan przykłady protekcjonizmu w Europie?
Widoczny jest nacisk wielu krajów, aby osłabić przemieszczanie się sfery produkcji do innych państw, które oferują korzystniejsze warunki podatkowe. To ma swoje negatywne konsekwencje, bo narusza jednolitość rynku i przejrzystość przepływów.
Ostatnio, na szczeblach centralnych i rządowych w krajach UE, próbuje się podejmować działania ograniczające konkurencyjność, przy okazji tworzenia budżetu. Nadmierne ograniczanie budżetu na szczeblu UE, zwłaszcza przez kraje będące płatnikami netto we Wspólnocie, też jest protekcjonizmem. Można powiedzieć, że rządy tych państw stosują protekcjonizm, ale ubierając swoje działania w otoczkę, mówiąc, że przyczyną ich decyzji jest kryzys.
Tymczasem płatnicy netto UE, czyli Niemcy, Holandia, Wielka Brytania, Dania, Francja, Austria, Szwecja, w praktyce najwięcej korzystają na wspólnym rynku. To nie jest tak, że wpłaty, które wnoszą te państwa, naruszają ich stabilność finansową. Wpłaty wydają się duże, ale stają się znacznie mniejsze, kiedy porównamy je do PKB tych krajów. Poza tym, środki te wracają do nich w różnej postaci - w tych krajach kupujemy maszyny, urządzenia, firmy tych krajów wdrażają różne projekty i programy. Jednak najwięcej te państwa korzystają na tym, co daje jednolity rynek, czyli na skali obrotu w handlu międzynarodowym.

Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.